piątek, 29 października 2010

Z babcinej apteczki...

Są takie specyfiki wykonane z naturalnych produktów, których nie może zabraknąć u mnie w domu. W mojej domowej apteczce swoje miejsce znalazły nalewka z owoców orzecha na dolegliwości żołądkowo-jelitowe oraz syrop na oskrzela własnej roboty. Przepisy są banalnie proste i sprawdzone jednak wymagają produkcji o właściwej porze roku. Dotyczy to zwłaszcza "orzechówki", która to powstaje z jeszcze zielonych, miękkich owoców orzecha włoskiego. Syrop na oskrzela można robić cały rok ale raczej nikt z nas latem na oskrzela nie choruje, w każdym razie zdarza się to niezwykle rzadko :)
a więc...

Syrop na oskrzela domowej roboty:
15 ząbków czosnku średniej wielkości,
3 łyżki miodu,
2 cytryny { z jednej sok a drugą pokroić w kostkę bez skórki }
1 szklanka przegotowanej, zimnej wody

Czosnek drobno kroimy lub przeciskamy przez praskę, dodajemy sok z cytryny, cytrynę pokrojoną w kostkę i miód i to wszystko zalewamy wodą i odstawiamy do lodówki na 24 godziny. Najlepiej w szczelnie zamkniętym słoiku. Po upływie czasu przecedzamy i pijemy po łyżce dziennie by być zdrowym jak ryba ;)
Lojalnie uprzedzam, że pychotka to to nie jest ale nie od dziś wiadomo, że gorzki lek najlepiej leczy :) no i strasznie później śmierdzi od nas czosnkiem :(




Równie skutecznym jak nalewka na oskrzela specyfikiem jest orzechówka. Jej właściwości lecznicze już nie raz miałam możliwość wypróbować na sobie i już nie raz ratowała mnie z bóli brzucha i niestrawności. W odróżnieniu od nalewki na oskrzela jest bardzo dobra w smaku. Wytworem jej specjalizuję się tata Połówka, który to jak tylko owoce orzecha zaczynają dojrzewać idzie na tzw "harynde" (kto zna to słowo ten wie o co chodzi) i jeszcze młodziutkie i mięciutkie myje, kroi na plastry i naprzemiennie zasypuje w wielkim słoju cukrem tworząc warstwy i odstawia pod przykryciem ( takim lekkim co by muchy nie wpadały ale powietrze i owszem)  na 3 tygodnie aż wszystko się przegryzie i puści sok. Następnie odcedza i już na oko dolewa tyle szpirytusu  ;) żeby orzechówka miała właściwości lecznicze. Wszystko zależy od tego ile soku uzyskamy. Jeśli z syropu miałyby korzystać dzieci możemy spirytusu nie dolewać wcale.




Nie od dziś wiadomo, że naturalne leki są najlepsze i mimo, że medycyna "chemiczna" mi nie obca to jednak jak najbardziej preferuję tą naturalną :)

A tak wygląda jesień z mojego okna :) Tak bardzo się cieszę, że złota jesień nas nie opuszcza i że na Wszystkich Świętych zapowiada się piękna pogoda. Lubię spacerować cmentarnymi alejkami a słoneczko i ciepło na pewno jeszcze mi to umilą :) Pozdrawiam!




A tutaj zupełnie na gorąco po spacerze z Majką wrzucam zdjęcie... biedronki!! Jest tak ciepło, że pobudziły się te stworzonka podobnie jak  muchy, chociaż z tego jestem mniej zadowolona ;)



 

Miłego dnia i długiego weekendu!


niedziela, 24 października 2010

Historia pewnej miłości...

To już pięć lat ich znajomości. Spotkali się pewnego jesiennego dnia poprzez ekran komputera. Dzień to był zwykły ale poprzez słowa wystukiwane na klawiaturze oboje mieli wrażenie, że dzieje się coś bardzo niezwykłego. Bo jak inaczej nazwać jego odpowiedź na pytanie, którego ona nigdy nie zadała?? Pomyłką? Przeznaczeniem? Od tego październikowego wieczoru nie było dnia, żeby ich literki się nie spotkały a w późniejszym czasie, dzięki cudowi techniki jakim jest skype, także mogli się słyszeć. Z niecierpliwością jedno i drugie czekało na wirtualne spotkanie, wyobrażało sobie co w danej chwili robi to drugie, jak wygląda. Jednocześnie mieli wrażenie jakby się znali mimo dzielącej ich odległości od zawsze. Jednak tak nie było. Tak wyglądało ich życie przez pół roku. Odmierzane było ilością kliknięć, wymienianych słów, czekaniem na spotkanie. Aż nadszedł dzień spotkania prawdziwego. Obydwoje czekali na tą chwilę z utęsknieniem ale też z obawą, jak to będzie? Jacy są kiedy nie dzieli ich ściana komputera? Pierwsze spotkanie było.... dziwne. Oboje spięci, nienaturalnie grzeczni i mili. On przerażony gwarem wielkiego miasta nie chciał wogóle iść do domu, spacerowali trzymając się za rękę po osiedlu. Kilka dni naprawdę razem minęło błyskawicznie a po jego wyjeździe ból i pustka jak po utracie kończyny. I znów czekanie, Ich życie składało się z czekania, Czekania na klikanie, czekania na rozmowy i w końcu ponownego spotkania. Stan taki trwał dwa lata, aż w końcu podjęli decyzję, że tak dalej być nie może i zamieszkali razem. On u niej bo tak stwierdzili, że będzie lepiej. On pozamykał wszystkie sprawy u siebie i rozpoczął życie w wielkim mieście. Początek nie był wcale taki różowy jakby się mogło wydawać. Ona przyzwyczajona do samotności, nie akceptowała zmian w mieszkaniu i tego że nie jest już sama. On nie nauczony żyć w mieście nie mógł się w nim odnaleźć. Dzień po dniu zmagali się już razem ze swoimi słabościami. I tak prawdę mówiąc ten stan trwa po dziś dzień ale uczucie jakim siebie nawzajem obdarzyli skutecznie im w tym pomaga. I oby trwało ono nadal.




W związku z tym, że ani ona ani on nie pamiętają daty pierwszego spotkania, uzgodnili, że cały pażdziernik będzie ich świętem. Dziś chcąc sprawić mu niespodziankę przygotowała nietypowe śniadanie, tak nietypowe, że nie chciał wcale jeść! Patrzył się i patrzył, jakby ona chciała go otruć...
Mężczyźni ;)










The End

wtorek, 19 października 2010

Taki sobie post...

Co prawda piątek przeszedł już do historii, ale muszę do niego wrócić wspomnieniami bo to najzwyczajniej w świecie był miły dzień. Miły był za sprawą spotkania blogerek, które to odbyło się w klimatycznej knajpce Umberto a jak klimatycznej to już zobaczcie same na blogu Ani. Ja z wrażenia nie dość, że zapomniałam aparatu to jeszcze tak czas miło nam płynął na rozmowie i pałaszowaniu pyszności, że i o komórce zapomniałam, ale takie zapomnienia to ja lubię :) Aniu, Agnieszko, Aleksandro jeszcze raz dziękuję za przemiłe spotkanie. Wszystkie razem zgodnie stwierdziłyśmy, że spotkanie takie należy powtórzyć, nawet data już została wyznaczona.  Więc już teraz, z tego miejsca, zapraszam na spotkanie przedświąteczne 17 grudnia, kto może niechaj rezerwuje sobie czas :)

W weekend korzystając z pięknej aury, spędziliśmy większość czasu na dworze. Słonko tak cudownie grzało. Majka szczęśliwa biegała za piłeczką aż miło, my oczywiście za nią. Z boku musiało to wyglądać śmiesznie bo po chwili do zabawy przyłączył się mały chłopiec, nie odstępował Majki na krok, ale widać wcale jej to nie przeszkadzało... Zdradził nam później, że się w Majce zakochał i że też chce takiego psa :)







Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że dzieci i zwierzęta są niezmordowane ;)

A dziś? dziś dzień wolny więc zakasałam rękawy i od rana machnęłam chlebek bananowy. Przepis jak to u mnie bywa, prosty i szybki, a efekt? no zobaczcie same, szkoda tylko, że nie możecie poczuć tego smaku :)







na zdjęciu widoczny kubeczek z firmy Green Gate. Niesamowite jest w nim to, że jest bez ucha a mimo to pije się z niego wyśmienicie, no i te piękne małe kwiatuszki! latte smakuje z niego wybornie. Zauważyłam jeszcze jedną dobrą stronę braku ucha. W zimowe wieczory można będzie grzać o kubek dłonie, czyli tzw. przyjemne z pożytecznym ;) Ten i podobne kubeczki do nabycia w Fiorello.

A tymczasem pozdrawiam wszystkich moich podczytywaczy i uciekam pałaszować chlebek bananowy póki jeszcze ciepły :)

Pa!

PS. Ok, ok, już się rehabilituję i dla wszystkich fanów bananowego chlebka wrzucam przepis:

1/3 kostki masła
3 lub 4 bardzo dojrzałe banany
1/2 szkl.cukru
1 całe jajo
szczypta soli
łyżeczka sody
1i1/2 szkl. mąki

banany rozduśdamy i wlewamy do nich roztopione masło, mieszamy, dodajemy cukier, mieszamy, dodajemy rozmącone jajko i mieszamy, do tego mąkę z solą i sodą i wszystko z sobą dokładnie mieszamy. Brytwankę nasmarowaną tłuszczem wykładamy papierem i wstawiamy całość do nagrzanego do 170*C piekarnika na godzinkę, a później to już się tylko delektujemy pysznym chlebkiem bananowym ;)

Smacznego!


środa, 13 października 2010

Kolorowe kredki...

"Kolorowe kredki, w pudełeczku noszę
kolorowe kredki, bardzo lubią mnie..."

Całkiem przez przypadek wpadły mi w ręce  bardzo stare kredki. Towarzyszyła mi przy tym niesamowita radość i wspomnienia, które powróciły jak bumerang...



Jakże ja lubiłam rysować kredkami, potrafiłam całymi dniami siedzieć nad kartką papieru i tworzyć...




niestety moje zdolności plastyczne zatrzymały się na wieku przedszkolnym, no może wczesno szkolnym, ten sam motyw który rysowałam naście lat temu powrócił w całkiem spontanicznym rysunku :)




Tak rysowałam domek widziany dziecięcymi oczami... niesamowite, że ręka mimo upływu lat nie chce rysować inaczej, te same kształty, ba nawet takie samo rozlokowanie! Nie wiedzieć czemu, jeziorko zawsze było po prawej stronie a dróżka zakręcała w lewo ;)



a Wy co najbardziej lubiłyście rysować? :)


Miłego dnia!

sobota, 9 października 2010

Losowanie czas zacząć...

... maszyna losująca przygotowana, karteczki w liczbie ponad stu pocięte {uff}, Luby nawet chętny do pomocy więc nie ma co czekać tylko losować :)







ttaaadddaaammm...




i wszystko jasne, szczęśliwcem okazała się Alexa :))

Poproszę Cię kochana o adres na maila :)

Pozostałym uczestniczkom BARDZO DZIĘKUJĘ za udział,
jestem mile zaskoczona tak licznym odzewem :)

***

Muszę Wam pokazać jak dziś się u mnie paliło. Jeden pokój od rana stanął cały w płomieniach




ale nie przejmujcie się nic, wszystko skończyło się dobrze :)
to słońce sprawiło mi taki teatr, za zamkniętymi drzwiami wyglądało jakby naprawdę się paliło a to ono sobie tylko wschodziło ;)


Miłego weekendu!




 

czwartek, 7 października 2010

3 w 1...

Tak jak napisałam w poprzednim poście wybrałam się w podróż sentymentalną do miasta a właściwie miasteczka, w którym spędziłam młodzieńcze lata chodząc do liceum. Przy okazji odwiedziłam Ciocię i Babcię. Niespodzianka udała się stokrotnie. Babcia nie wiedząc o moim przybyciu aż zaniemówiła z wrażenia, niedowierzając, że mnie widzi. Lubię robić takie niespodzianki choć trochę się martwiłam o 82 letnie serce ;) ale donoszę, że wszystko w porządku, babcia przeżyła ;) Ciocia kiedy zobaczyła pojemnik wykrzyknęła i tak mnie ścisnęła, że gwiazdki zobaczyłam a później zauważyłam, że zaaferowana prezentem zapomniała zdjąć jednego buta i po domu chodziła w jednym kapciu i bucie. Jak mówi moja znajoma ~ "komedia"! Ale takie komedie to ja lubię ;) Miłe chwile mijają tak szybko, ale założenia związane z wyjazdem wypełniłam w 100%. Odwiedziłam Babcie, odwiedziłam Ciocię i odwiedziłam miejsca, które zostały w moim sercu, takie 3 w 1 ;)
Strzelno, małe miasteczko na szlaku piastowskim nad którym góruje stara Rotunda Św. Prokopa. Piękna budowla z czasów romańskich, której konsekrację Kroniki Jana Długosza datują na 1133 r. Bardzo lubiłam na nią patrzeć a  w maju o godz 21. słuchać "Chwalcie łąki umajone" grane przez jednego ze strażaków na trąbce. W obejściach poklasztornych czuć było starego ducha...





Odwiedziłam także cmentarz a na nim wydzieloną i odrestaurowaną część cmentarza ewangelickiego. Piękno omszałego kamienia jest z niczym nieporównywalne




Wieczory miło spędzałam na gaworzeniu z Ciocią, wspominaniu starych czasów grzejąc się winkiem i blaskiem świec z ekologicznego kominka. Swoją drogą świetny pomysł na kominek w bloku :) przy najbliższym remoncie postaram się go zrealizować.







a tak prezentuje się pojemnik już u Cioci w kuchni, od razu został zawieszony ;)




Miło powrócić na "stare śmieci" do wspomnień, do miejsc, do ludzi. Wzruszają mnie takie powroty. Porównywanie zmian zarówno miejsc jak i nas samych. Tamte czasy już nie wrócą ale pozostały wspomnienia przeżyć, które mnie ukształtowały.

Pozdrawiam cieplutko i niech Was nie zwiedzie słoneczko, mnie zwiodło i pociągam teraz nochalem :(

piątek, 1 października 2010

Historia pewnego pojemnika i co z tego wynikło oraz candy...

Jakiś czas temu, taki, że nawet nie pamiętam kiedy, poproszona zostałam przez moją osobistą ciocię do ozdobienia metalowego pojemnika, który notabene wyszperała sobie na giełdzie staroci. Pojemnik był podniszczony, ale ładny formą i po oczyszczeniu i upiększeniu dekoupagem przypominał nówkę ;)




tak wyglądał po ozdobieniu, to była wyraźna prośba cioci, miały być oliwki i zioła koniecznie z napisami. Jak dla mnie to troszkę za dużo jak na jednym pojemniku, ale przecież  "klient nasz pan" ;) więc w dyskusję nie wchodziłam. Wszystko byłoby pięknie i skończyło się dobrze gdyby nie to, że mój kuzyn, który ów pojemnik ode mnie odbierał i miał dostarczyć cioci do innego miasta, zostawił go w plecaku w tramwaju. Pojemnik do cioci więc nie dotarł, o czym dowiedziałam się całkiem niedawno. Żal mi się cioci zrobiło bo wiem jak się na ten pojemnik cieszyła no ale co miałam robić, przecież identycznego nie znajdę :/ Olśnienie przyszło nagle i niespodziewanie! Przecież podobne pojemniki są w Urokliwisku Gohy. Z wielkim postanowieniem sprawienia cioci niespodzianki zamówiłam dwa pojemniki. Co prawda, nie jest identyczny, ale podobny, prawda?



Podstępnie spytałam się cioci, że gdyby miała jeszcze taki pojemnik to czy miałby być tak samo ozdobiony i stwierdziła, że tak samo. No więc mówi i ma ;) w przyszłym tygodniu jadę jej go zawieźć, tym razem już osobiście co by nie zginął, ciekawe co powie? :) Przy okazji odwiedzę miasto mojego dzieciństwa.

Drugi pojemnik przyozdobiłam w mój ulubiony motyw czekolady i tworząc go stwierdziłam, że tak naprawdę to nie mam już na niego miejsca w swojej kuchni...




więc z wielką chęcią podaruję go którejś z Was :)
Co Wy na to? Znajdzie się ktoś chętny? :)) do pojemnika będzie dołączona słodka niespodzianka ;)
Losowania dokonam 9 października więc całkiem niedługo.





Na koniec przypominam o spotkaniu blogerek poznańskich i okolicznych! :)
spotkanie odbędzie się 15 października w pięknej knajpce Umberto na ul. Żydowskiej 28
w Poznaniu oczywiście :)
Czy jest ktoś chętny??



Pozdrawiam cieplutko :)



LinkWithin

Podobne posty z Miniatury