piątek, 29 stycznia 2010

Jeden telefon...

...wystarczył aby wywrócić moje życie do góry nogami. Dziś o 16.00 będąc na mieście i robiąc zakupy odebrałam telefon od mojej mamci, który na chwile sprawił, że wszystko wokół się zatrzymało. Otóż mamcia powiadomiła mnie, że właśnie jest w szpitalu bo rano będąc z psem na spacerze przewróciła się na śniegu i złamała nogę w kostce i właśnie czeka na zabieg operacyjny bo coś jej w owej kostce odprysnęło! Matko kochana, zaniemówiłam na chwilę no bo co się mówi w takich momentach?? więc powiedziałam: "żartujesz chyba" ale niestety nie żartowała. Biedna moja kochana mamcia, leży teraz sama w obcym łóżku z bolącą nogą i czeka aż zwolni się blok operacyjny co by mogli ją zoperować :(
A ja właśnie się pakuję i jutro skoro świt jadę opiekować się mamcią bo w końcu od czego ma córkę.
A tak miało być miło. Tydzień wolnego od pracy, nadrabianie lektury, smażenie konfitur z pomarańczy, na które dostałam przepis od MariiPar,  to wszystko teraz straciło ważność i musi poczekać.
Zima zemściła się na całego, teraz nienawidzę jej z całego serca, tylko dlaczego zemściła się na mojej najukochańszej bliskiej osobie???
Proszę, trzymajcie kciuki za zabieg!

czwartek, 28 stycznia 2010

Uciekam w tropiki...

Kiedy taka pogoda za oknem i zadne zaklinanie, Proszenie i błaganie nie pomaga bo jak nie siarczysty mróz do zamiecie i zawieje pozostaje ostatnia deska Ratunku. Poznańska Palmiarnia :) W dniu wolnym od pracy udałam się na małą wycieczkę do tego Jakże o tej porze innego klimatycznie miejsca. Wygrzałam się w cieniu palm tropikalnych, oparów przy powdychałam kaktusach, nacieszyłam oczy wszech panującą zielenią naładowałam i pozytywna energią bijącą od roślin. Było wręcz cudownie, polecam każdemu kto ma taka Możliwość, od razu inaczej MOŻNA spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość i łatwiej przetrwać zawieruchy zimowe:)
Popatrzcie ...















Dziękuję wszystkim Którzy przyłączyli się do zaklinania wiosennego;) No niestety zima nas wogóle nie słucha i nic sobie nie robi z naszych "czarów" pokazując swoją siłę, ale my się nie damy tak Łatwo, kiedyś Z pewnością odpuści:)

Pozdrawiam serdecznie życząc pogody ducha:)

niedziela, 24 stycznia 2010

Zaklinanie wiosny...

Do napisania tego posta poniekąd "zmusiły" mnie MariaPar swoimi pięknymi wiosennymi woreczkami oraz DeZeal wiosennymi zdjęciami. I na dodatek zrobiły to niechcący ;)
otóż kochani pomyślałam sobie żeby zorganizować wspólne zaklinanie wiosny! Przecież od dawna wiadomo, że w jedności siła! więc jeśli każda z nas na swoim blogu, a niektóre już to zrobiły, umieści wiosenną fotografię to nie ma mocnych, zima musi odpuścić i zrobić miejsce dla wiosny :))
a więc do dzieła, przyłączacie się??
Pamietajcie że razem mamy wielką moc! ;)






Z pozdrowieniami wiosennymi w sercu :))


piątek, 22 stycznia 2010

Są takie dni...

... kiedy potrzebuję wyciszenia, wyłączam się wtedy i "tworze". Po tygodniu pełnym wrażeń i bądź co bądź niespotykanego w moim życiu rozgardiaszu z chęcią oddałam się moim pasjom. Jedną z nich jest dekoupage. Co by nie obrzydzić sobie bielenia i przecierek powróciłam do robienia ikon tą metodą. Oto one...








Praca nad nimi niesamowicie mnie wycisza i uspokaja...  ech, zaczynam już tęsknić za wiosną...



Życzę miłego weekendu...


wtorek, 19 stycznia 2010

Wróciłam...

... pełna wrażeń ale także stęskniona za Wami i za blogowym światem, stwierdzam, że to moje następne uzależnienie zaraz po słodyczach ;) Dziękuję wszystkim za tyle miłych i ciepłych i słów pod poprzednimi postami, cieszę się, że zaglądacie do mnie :)
A teraz do rzeczy. Tydzień miałam bardzo pracowity i pełen miłych przeżyć. Zaczęło się w środę kuligiem, który zorganizowałyśmy sobie bardzo spontanicznie razem z dziewczynami z pracy. Dziesięć dorosłych bab, opatulonych do skraju możliwości,  szalało na sankach w blasku pochodni ciągniętych przez dwa dzielne i zapewne silne koniki, których imion niestety nie pamiętam. Całość miała miejsce w bajkowym miejscu, całym zasypanym śniegiem co się Stęszewko zwie w podpoznańskiej puszczy Zielonka. Ach, co to był za kulig! Koniki z dzwoneczkami przy uprzęży rozdzwaniały ciszę nocy a my z pochodniami w rękach przyświecałyśmy im drogę. Niestety nie tylko dzwoneczki było słychać, nasze piski, śpiew i okrzyki także. Cieszyłyśmy się jak dzieci :))
Jak to niewiele do szczęścia potrzeba...





Po 20 min szaleńczej jazdy, zajechałyśmy a raczej zaciągnięte zostałyśmy do stajni "Liljówka" z której to koniki i poworzący byli, w celu ogrzania się i posilenia. Ogień kominka, grzane wino i pyszna strawa świetnie nas rozgrzały... Ech, kuligu nie zapomnę długo, tym bardziej, że takie przyjemności nie zdarzają się często, a patrząc na to co dzieje się z naszym klimatem, to całkiem niedługo będę go mogła wspominać tylko ze zdjęć... a szkoda.



Ale niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie, więc w czwartek co bym nie cieszyła się zbyt długo dosięgła mnie szara, a właściwie biała rzeczywistość. Otóż spóźnienia pociagów, o których to słyszałam  w  TV  doświadczyłam na własnej skórze i bynajmniej nie było to miłe doświadczenie. Półtorej godziny, w zimnym pociągu, bez żadnej informacji czekałam aż wogóle pociąg ruszy ze stacji!! no i nie doczekałam sie bo już moja cierpliwość jak i ciepło zgromadzone pod kurtką wyczerpały się. Rozumiem, że PKP mogły być zaskoczone zimą w maju, no ale w styczniu to raczej nie powinny, prawda?? Wściekła z wielką torbą i Majką szamoczącą się obok, wróciłam do domu. Normalnie szok! Do mamy dojechaliśmy już razem w sobotę bez większych przygód za to podziwiając takie oto widoki za oknem...






U rodziców razem czekaliśmy na przylot a później przyjazd brata i jego rodzinki. Szczególnie ciekawi byliśmy jego małej córeczki Maggie, której to jeszcze ze względu na odległość Wysp jeszcze nie widzieliśmy, a mała niedawno skończyła roczek! Wszyscy szczęśliwie zjawili się przed północą. Radości i powitaniom nie było końca :) mała zmęczona i śpiąca dzielnie przyjmowała nasze ochy i achy, skradła serce ciotki Moni bezpowrotnie...


Co by tradycji stało się zadość w niedzielę wyprawiliśmy jej polski roczek z wybieraniem różnych przedmiotów. Spryciula od razu głabnęła ze stołu stówę i kieliszek ;) coś czuję, że niezła aparatka z niej wyrośnie :)



Dziś razem z Majką odpoczywamy po spotkaniu. Biedulka nie miała łatwego życia z Maggie, prawie bez przerwy była ciągnięta jak nie za uszy to za ogon, ale dzielnie to znosiła :)

Biegnę teraz na Wasze blogi nadrabiać zaległości bo z tego co na szybko zauważyłam to wiele ciekawych postów powstało a ja nie mogę ich pominąć ;)

Pozdrawiam i radosnego tygodnia życzę...


wtorek, 12 stycznia 2010

Widoczkowa taca i słodkości Nigelli...

Pamiętacie z dzieciństwa widoczki robione z różnych "skarbów" zakopywanych pod ziemią?? Ja robiłam takie, najczęściej z papierków po "donaldach",  płatków, liści lub kwiatków, kawałków kolorowych materiałów :) z tych różności powstawał "widoczek" który w wykopanej w ziemi dziurze, przykrywało się kawałkiem białego szkła znalezionego w trawie i zakopywało. Oczywiście jeśli się zapamietało miejsce można było do niego wracać, zmieniać i podziwiać :) ach, dzieciństwo, kiedy to było?? Czy teraz dzieci też tak się bawią? Chyba nie, niestety :(

Ja jako niereformowalne dziecko postanowiłam do tych "widoczków" powrócić. Świetnym do tego celu przedmiotem okazała się kupiona przeze mnie podczas festiwalu artystycznego taca, którą oczywiście pobieliłam i przetarłam bo shabby chic-owe szaleństwo jeszcze mi nie minęło. Nie lada wyczynem było dostać szybkę takich wymiarów jakie potrzebowałam. Okazało się, że w dzisiejszych czasach znalezienie "normalnego" szklarza w Poznaniu graniczy z cudem. Trwało to 2 tygodnie ale się udało :) Teraz mam "widoczkową" tacę, której wystrój mogę zmieniać w zależności od potrzeby, pory roku lub panujących świąt i nigdy mi się nie znudzi! :)

















I przyszła pora na słodkości! Przedstawiam Wam moje ulubione ciasto z przepisu Nigelli Lawson. Jest przepyszne, łatwe, szybkie i zawsze się udaje!  Ciasto to jest świetne na zimowy czas bo głównymi składnikami są w nim mandarynki i migdały a połączenie tych dwóch produktów daje niesamowity efekt, istne "niebo w gębie" ;)

Dla łasuchów podaję przepis:
4 średnie ugotowane mandarynki ze skórką
25 dag mielonych migdałów (ja używam płatków lub słupków)
szklanka cukru (ja dodaje niepełną szklankę, wtedy nie wychodzi takie słodkie)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
6 całych jaj
Mandarynki gotujemy (wystarczy pół godzinki), odcedzamy i studzimy, rozdrabniamy blenderem, dodajemy migdały i razem rozdrabniamy, dorzucamy cukier, proszek i jajka i wszystko razem mieszamy na jednolitą papkę (ja do końca wszystko mieszam blenderem). Małą tortownicę lub małą blaszkę wykładamy pergaminem i pieczemy przez godzinkę w 180-190*C.
 Spragnieni słodyczy mogą posypać cukrem pudrem :)

Voila i gotowe!

Bon appetit!





Tym postem żegnam się z wami na tydzień. Jadę do rodzinnego domu na spotkanie z bratem który wraca z emigracji ;) Jutro jeszcze wybieram się na prawdziwy kulig! Już się cieszę i nie mogę  doczekać, oj będzie się działo ale relację zdam po powrocie :)

Pa, pa!!

niedziela, 10 stycznia 2010

Kolędować Małemu...




 Okres bożonarodzeniowy jeszcze trwa więc to świetny czas na kolędowanie. Od dawna marzyłam o tym aby zebrać się w większej grupie znajomych i tak jak każdy umie śpiewać kolędy. W tym roku moje marzenie się ziściło :) Kolędowanie odbyło się w piątek, a śpiewaczki w liczbie 12 dawały z siebie tyle co gardła pozwalały. Miałyśmy nawet instrumenty muzyczne, gitarę, kołatki, trójkąty, więc z podkładem muzycznym nie miałyśmy większego problemu, każda grała na tym na czym umiała ;) Nieobiektywnie muszę stwierdzić, że wychodziło nam to nawet nieźle ;) śpiewałyśmy ochoczo, na szczęście jedna z koleżanek przygotowała śpiewniki bo jak się okazało niektóre kolędy miały po 11 zwrotek! Śpiewałyśmy dzielnie wszystkie a gardła rozgrzewało nam grzane wino :) Było bardzo sypatycznie i na pewno za rok będzie powtórka wpólnego kolędowania, tym bardziej, że to ginąca już niestety tradycja a przecież taka piękna.  A czy Wy kolędujecie w swoich rodzinach i wśród znajomych?? W mojej rodzinie nigdy nie było takiej tradycji, a szkoda, bardzo nad tym ubolewam, ale może ja ją zapoczątkuję? na to nigdy nie jest za późno :))

Radośnie kolędująca gromadka...



Jest w kolędach coś niesamowitego, bardzo lubię je śpiewać, słowa opisujące Boże narodzenie zawsze mnie wzruszają...





Miłej niedzieli!

czwartek, 7 stycznia 2010

Shabby chic~owe szaleństwo...

... mnie ogarnęło na dobre :) maluję i przecieram wszystko co mi wpadnie w ręce.
Nie oszczędziłam nawet karmnika dla ptaszków, które od paru dni mam dzięki uprzejmości męża mojej koleżanki z pracy :) Zbyszku dziękuję Ci bardzo! Teraz ptaszki mają domek gdzie najedzą się do syta :) mam nadzieję, że im się spodoba i będą częstymi gośćmi...





Na blogach u Ity, Somki i Elle już dawno zachwyciłam się pięknymi przedmiotami postarzonymi i przyozdobionymi drewnianymi dekorkami, właśnie niedawno udało mi się takie zdobyć więc nie pozostało mi nic innego jak przyozdobić nimi przedmioty, które czekały na to od dłuższego czasu, teraz mam i ja ;)



storczyk zamieszkał w nowej osłonce...



ja mogę się przeglądać w nowym zwierciadle :)





a dla wszystkich zaglądających do mojego wędrowania shabby chic-owe serce :)



Uściski!

wtorek, 5 stycznia 2010

Dziękuję Ci Violcio...

... za piękny, mikołajkowy prezent :) Zapewne część z Was zdążyła już w natłoku zdarzeń zapomnieć o łańcuszku mikołajkowym rozpoczętym przez Dag-eSz :) ja nie zapomniałam i pamiętać będę długo. Tak się niestety zdarzyło, że pierwotna przesyłka zaginęła, smutno mi było okrutnie kiedy patrzyłam na piękności wymieniankowe na Waszych blogach, tym bardziej, że swój prezent widziałam ale nie mogłam dotknąć! No cóż, myślałam sobie, zdarza się :( Ale Violcio w dobroci swego serca postanowiła obdarować mnie jeszcze jednym niesamowitym prezentem! Ten dzień zapamiętam szczególnie, to był wtorek, tuż przed Świetami, listonosz zapukał do drzwi i ukazała sie moim oczom ogromna paczucha... Całe szczęście, że byłam na to przygotowana :) Kiedy zdołałam się do niej dostać, bo muszę tu nadmienić, że była bardzo profesjonalnie zapakowana więc zajęło mi to troszkę czasu, ujrzałam przepięknej urody białą szafeczkę, przyozdobioną w aniołki!! Stanęłam jak wryta, trzymając ją w rękach z otwartą buzią i nie wiedziałam co powiedzeć, M. patrzył się na mnie dziwnie a ja nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę :) Teraz szafeczka wisi tuż przy moim łóżku...






i jak na prawdziwego łasucha przystalo służy mi do przechowywania słodyczy. M się śmieje, że to mój prywatny sejf na słodkości ;) Violcio, pozwoliłam go sobie w środku przyozdobić koronką :)






Dziekuję Ci Violcio bardzo, bardzo mocniachno, a w dowód mojej wdzięczności i sympatii specjalnie dla Ciebie śniegowe serducho ;)



Dziękuję!!!

niedziela, 3 stycznia 2010

Nadszedł czas losowania...

... zwycięzcy ogłoszonego candy przeze mnie. Wielką radością dla mnie byl fakt, Że zgłosiło się tak Wielu chętnych i Jednocześnie przykro mi, ze nie mogę Wszystkich obdarować: (

Przystępuję do Losowania ...

Zebrana komisja ...



Maszyna losująca przygotowana ...


ta, dam ....


Droga Cathe z Rustykalnego domu gratuluję serdecznie i proszę o kontakt na @ :)

Bardzo uczestnikom Pozostałym dziękuję Udział i za cukierki w Pozdrawiam cieplutko bo za oknem mróz:)

Miłej niedzieli ...

piątek, 1 stycznia 2010

Pierwszy dzień nowego roku...

...przywitał nas piękną zimową pogodą. Kiedy spojrzałam rano przez okno, wszędzie jak okiem sięgnąć biało a w powietrzu figlowały drobne płatki śniegu. Ocho, pani zima przypomniała sobie o nas i sypnęła obficie śniegiem. Pięknie :)
Sylwester upłynął w spokoju w gronie znajomych. Zmuszeni byliśmy zostać w domu ze względu na Maję, która boi się huku petard. Ot taki zwyczajny, spokojny sylwester. Trochę muzyki, rozmów przy winku a o północy składanie sobie życzeń i podziwianie sztucznych ogni.
Pierwszy dzień nowego roku przyniósł także zmiany blogowej szaty. Wcześniej nie raz wspominałam, że nie lubię stagnacji więc pewnie będę jedną z osób, która najczęściej zmienia coś w swoim blogu, no ale cóż, taka już jestem :) nadal z nieznanych mi przyczyn nie mogę dodać nowego tła więc musiałam czymś tę wolną przestrzeń wypełnić.
W południe wybraliśmy się na długi, śnieżny spacer do lasu.
Poniżej kilka fotek z dzisiejszego spaceru, było mroźnie ale cudownie :)






Najwięszą frajdę ze spaceru miała oczywiście Majka, która szalała i ryła w śniegu jakby go nigdy wcześniej nie widziała...




my za to mieliśmy frajdę po spacerze racząc sie grzanym winem bo zmarzliśmy okrutnie. Uwielbiam jego aromat i woń alkoholu, która po podgrzaniu wypełnia całe pomieszczenie. Zapach korzenny z pomarańczową nutą bijący od gorącego napoju cudownie rozgrzewa i poprawia humor, zatem wszystkich zziębniętych i smutnych w ten pierwszy dzień nowego roku zapraszam na grzane wino! ;)





Na koniec pragnę przypomnieć, że tylko do jutra można się jeszcze zgłaszać do mojego candy :) W niedzielę losowanie!!

Pozdrawiam noworocznie!

LinkWithin

Podobne posty z Miniatury