sobota, 28 listopada 2009

Dylemat i piękno róż...



Nie było mnie troszku, bom w podróży była więc czym prędzej nadrabiam zaległości w czytaniu, oglądaniu, podziwianiu, inspirowaniu się no i w pisaniu :)
Zaczęłam oficjalne przygotowania do świąt, zbieram przedmioty do dekorowania, szukam przepisów na pierniki, obmyślam wystrój choinki, wiem, że akcent czerwieni będzie dominujący, nie mogę się tylko zdecydować czy ma być żywa czy sztuczna, ekologiczna, zawsze mam dylemat bo serce ciagnie do natury a rozsądek podpowiada co innego. Czy Wy także macie takie dylematy??
Póki co do świąt jeszcze trochę czasu zostało więc dziś chciałam o różach bo jakoś tak się stało, że trochę ich zagościło w różnej formie pod moim dachem, tak całkiem niechcący, nie zamierzenie. Jest coś w nich takiego, że nie mogłam się im oprzeć, może dlatego, że są takie dostojne, że królowe kwiatów i mimo, iż czasem sprawiają ból ukłuciem są po prostu piękne. Róże u mnie można spotkać na kubeczkach, poduszce, dwóch przedwojennych pocztówkach upolowanych na pchlim targu, a nawet ściereczkach od Markosi i myślę, że na tym nie koniec bo jakoś bardzo spodobało mi się ich subtelne piękno...









Serdecznie pozdrawiam :))

środa, 18 listopada 2009

Francuskie ślimaczki i festiwal artystyczny...

Dziś na śniadanie zrobiłam ślimaczki z ciasta francuskiego. Bardzo smaczne, bardzo łatwe i bardzo szybko się je robi :)
Potrzebne będą:
~ płat ciasta francuskiego,
~ szynka w plastrach,
~ żółty ser w plastrach,
~ blaszka,
~ i rozgrzany piekarnik ;)

Na płat ciasta rozkładamy po całości szynkę i żółty ser, plaster koło plastra, ja kładłam naprzemiennie, niestety w pośpiechu nie zrobiłam zdjęcia, później całość zwijamy w rulon i kroimy na centymetrowe krążki...



no i pieczemy w rozgrzanym piekarniku do 200*C aż się nie zarumienią...


najsmaczniejsze gdy jeszcze są ciepłe, a ostygnąć nie zdążyły bo znikały u mnie szybciutko :)




Smacznego!

Chciałam także zaprosić wszystkie artystyczne dusze na festiwal sztuki i przedmiotów artystycznych do Poznania. Już po raz VI organizowany jest na Międzynarodowych Targach Poznańskich targ sztuki i rękodzieła. W tym roku przypada on na pierwszy weekend grudnia 4 -6, podczas którego artyści prezentują swoje wytwory. Świetny czas na wymianę doświadczeń, spotkań z ludźmi z pasją i nacieszenia oka :) więcej informacji zanajdziecie tutaj a ja ze swej strony serdecznie wszystkich zapraszam bo naprawdę warto!
Pozdrawiam :)

środa, 11 listopada 2009

Zapraszam na rogale marcińskie...




Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów lub w zastępstwie – z ciasta zwijanego w wole rogi. Kościół przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina, a kształt tłumacząc jako podkowę, którą miał zgubić koń świętego.
W Poznaniu tradycja w obecnym kształcie narodziła się w listopadzie 1891. Gdy zbliżał się dzień św. Marcina proboszcz parafii św. Marcina, ks. Jan Lewicki, zaapelował do wiernych aby wzorem patrona zrobili coś dla biednych. Obecny na mszy cukiernik Józef Melzer, który pracował w pobliskiej cukierni, namówił swojego szefa aby wskrzesić starą tradycję. Bogatsi poznaniacy kupowali smakołyk a biedni otrzymywali go za darmo. Zwyczaj wypieku w 1901 przejęło Stowarzyszenie Cukierników. Po I wojnie światowej do tradycji obdarowywania ubogich powrócił Franciszek Rączyński, zaś przed zapomnieniem tuż po II wojnie światowej uratował rogala Zygmunt Wasiński. Tradycja trwa do dziś :)


(Tekst pochodzi z wikipedii)





poniedziałek, 9 listopada 2009

Po polowaniu...

Tak jak planowałam wczoraj wybrałam się na giełdę staroci. Z bijącym sercem wkroczyłam na plac targowy, podejrzewam, że to uczucie towarzyszy niejednej z Was :) Niezliczona ilość stoisk, staroci, sprzedających, kupujących i oglądających, przedmiotów starych i udających stare, drogich i za grosze. Wybrać z tego coś dla siebie prawdziwa gratka a posiadanie staroci i radość po polowaniu, bezcenne ;) Nie kupiłam zbyt wiele, serce mówiło jedno a rozum i zdrowy rozsądek drugie. Wygrało to drugie. Nie mogłam jednak się oprzeć kubkowi. Podbił moje serce wiekiem i pięknym motywem róż ,do których mam ostatnio wielką słabość.





Pani która mi go sprzedawała powiedziała, ze kubek ma przynajmniej 70 lat (dziadziuś kubek) i pochodzi z wykopalisk. Faktycznie zarówno on jak i reszta "skorup" nosiła ślady ziemi. Ponoć Niemcy podczas wojny zakopywali swoje dobra a teraz "zaradny" Polak wykopuje je i sprzedaje :) Samo życie :) Kubełkowi nie mogłam się oprzeć i wróciliśmy do domu razem. Zakupiłam jeszcze słój widoczny na zdjęciu w tle, który teraz służy do przechowywania herbaty, zakup za całe 3 zł :)


Łowy uważam za udane!


Miłego tygodnia :)

piątek, 6 listopada 2009

Konik, z drzewa koń na biegunach...

Jakiś czas temu, chodząc ulicami miasta natknęłam się na magiczny sklep. Pełen wytwornych starych rzeczy, do którego jak się raz wejdzie to wyjść nie można i pewnym się jest, że będzie się do niego wracać. I tak faktycznie było, moje oczy napatrzeć się nie mogły na cudowności tam wystawione, na kute, stare klatki, mosiężne lichtarze, piękne szyldy, zawieszki, figurki i całą masę innych przedmiotów co to niejedna z nas z chęcią przygarnęłaby do siebie :) Mi osobiście najbardziej wpadł w oko koń. Piękny, drewniany, stary koń, w którym urzekło mnie to, że zamiast biegunów miał kółka i zapewne w okresie przedwojennym służył jakiemuś dziecku jako zabawka...



Jakiż mnie ogarnął smutek kiedy usłyszałam jego cenę, zdałam sobie sprawę, że jest poza moim zasięgiem ale jednocześnie wiedziałam już że muszę, po prostu muszę mieć podobnego konika no i mam! Znalazłam go w jednej z galerii, którą często odwiedzam i już nie wyszłam bez niego...



Jest wykonany z metalu z pięknymi rzeźbieniami, stoi na honorowym miejscu i cieszy moje oczy, od czasu do czasu sobie nim bujne i przypominam czasy dzieciństwa kiedy to bujałam się na nieco większym, pluszowym :)))

Poniżej mój prawdziwy "koń" tylko, że gdzieś pogubił bieguny ;)



A w niedzielę wybieram się na targ staroci, oczywiście rozglądać się będę za konikami bo zapałałam do nich miłością, relację z łowów zdam po powrocie :)
Życzę wszystkim miłego, spokojnego i słonecznego weekendu! :)))

Pozdrawiam!


poniedziałek, 2 listopada 2009

Z potrzeby serca...

Pamiętam, to był zwykły dzień, który dzięki jednej mojej decyzji stał się niezwykły. Było to 3 lata temu, zajęta czymś innym usłyszałam w telewizji rozmowę o tzw adopcji serca dzieci z dalekiej Afryki. Akcja prowadzona przez fundaję Watoto która polega na duchowej adopcji przy jednoczesnym wsparciu finansowym jednego afrykańskiego dziecka. Usiadłam z radości, zdziwienia i wrażenia bo dotarło do mnie, że w ten prosty i dostępny dla mnie sposób mogę pomagać! Ucieszyłam się niezmiernie, zapragnęłam stać się duchowym rodzicem jednego z afrykańskich dzieci i czym prędzej wysłałam swoje zgłoszenie. Z wielką niecierpliwością czekałam na "moje dziecko" było mi wszystko jedno czy to będzie chłopczyk czy dziewczynka i w jakim wieku, wiedziałam jedno, chciałam pomóc w przeżyciu i zdobywaniu wiedzy, która jest szansą na lepsze życie wpłacając co miesiąc na konto jednego z dzieci 40 złotych - tak niewiele dla nas a dla afrykańskiego dziecka jedzenie na miesiąc i przybory do szkoły.

Mój Mulonda Gwabaluka :)
 

W końcu doczekałam się. Kiedy zobaczyłam zdjęcie "mojego dziecka"miałam łzy w oczach. Obdarta koszulka bez guzików, sandałeczki na nogach a na ręku zegarek, zapewne jedyny, najważniejszy skarb :) Mulonda Gwabaluka bo tak się nazywa mój "synek" mieszka w Demokratycznej Republice Konga w wiosce Mulambi gdzie niestety cały czas trwa wojna pomiędzy dwoma zwalczającymi sie obozami. Do szkoły, już do 6 klasy uczęszcza w placówce misyjnej Sióstr Służek w Karhala-Burhinyi i jestem z niego bardzo dumna bo jest jednym z pilniejszych uczniów w swojej licznej klasie. Co jakiś czas wysyłamy do siebie poprzez fundację listy, w prostych słowach ja pisze mu co u mnie w języku polskim, który później tłumaczony jest w fundacji na francuski, wysyłany do placówki misyjnej a tam tłumaczony na język suahili. Niestety, ze względu na trwającą tam wojnę nie dzieje się to zbyt często gdyż są problemy z dostarczaniem poczty. Tam niestety nie ma listonoszy "/
jeden z ostatnich listów od Mulondy




wysyłamy sobie także małe upominki, zdjęcia, kartki, obrazki, to wszystko co zmieści się w kopercie

ręcznie robione kartki - wyklejanki


Moja przygoda z adopcją serca trwa już 3 lata i bardzo się cieszę z perspektywy czasu, że się na nią zdecydowałam. Jakże uboższe byłoby teraz moje życie gdybym nie poznała Mulondy, wiele się już dowiedziałam o tamtym życiu, o codzienności dzieci afrykańskich i mimo, iż nigdy się nie spotkamy twarzą w twarz to cieszę się, że gdzieś w dalekim Kongu jest ktoś kto o mnie myśli i pamięta. Na koniec pokażę jeszcze ostatnie zdjęcie Mulondy, prawda że zmężniał? :)




Żegnam się z Wami w języku suahili ~ Ninakusalimia wewe!


LinkWithin

Podobne posty z Miniatury